piątek, 30 lipca 2010

Andrzej Sosnowski "poems"

„You promised me poems”. Obiecane poems to najnowszy tomik Andrzeja Sosnowskiego. Poeta dotrzymał słowa „i co z tego wyszło”? Książka „wciągająca czytelnika w wielopoziomową grę słów, melodii, rytmów i tropów” – odpowiada nam zakładka. „Wciągająca”, ale i pozostawiająca go samemu sobie. Bo, obok utworu Tricky’ego, autor przede wszystkim odsyła do książki, która... nie istnieje (ponoć jedyne dwie o niej wzmianki w sieci to mistyfikacja). Pomocne nie okażą się również wszystkie te pomniejsze odwołania, cytaty (niby dla ułatwienia oznaczone kursywą), linki podane na końcu. poems w ogóle wydają się być śmielszym niż dotychczas miksem obrazów poetyckich, języków, chciałoby się rzec – sampli (i nie tylko na pierwszy rzut, bo przeczytałem to już tyle razy, że niedługo będę recytował). Dlatego pomyślałem, iż nie puszczę Wam jakiegoś wybranego wiersza z tej książki, a „zsampluję” z tych tekstów. Wyciąłem więc poszczególne wersy wedle uznania i pospiesznie je skleiłem w poniższą całość.


Pauza. Wbiega Chór.

*

obiecałem ci wiersze i co z tego wyszło
co było nam pisane monotonna muzo

*

jaki dziwny letargiczny trans

*

pomalutku mówię mój głos ma tyle warstw
sto warstw scenicznych szeptów i uskoków

*

co to za szmer co za noise nic nic

*

wymawiam głoski jak obrzękłe nuty
wyciągam wiersze jak żelazne druty

*

czy mówi tu życie jeszcze swoim głosem

*

niewinnie bez serca i z daleka
doktor caligari recytuje świat
prosimy trochę głośniej
dottore
tu nie warto nawet spać cesare
słońce szybkie jak duch
wyszło świeci zachodzi
nie da się tu zdążyć na sen

albo i śpij cesare w taką noc
a jak długo będę żył dottore
a do białego poranka cesare
(ty zaś trochę krócej alanie)

*

nikt nie wiedział ile poezji mamy w życiu
póki nie zaczęliśmy spieszyć się i kochać
ludzi którzy tak szybko biegną siostro
sygnał satelity zawsze będzie z tobą

*

biegnę do ciebie i tak błogo się rozpadam

*

spytamy o rzekę heraklita o jej dno i zaczepienie

*

śmiech nad rzeką zorzynku i lampiony

*

mówimy pa pa chwilo byłaś raczej piękna
nucąc pa pa pop drodzy zamorscy koledzy

*

i pop się skończył
i jest all time low

*

po prawej jego gwiazda wracała do nocy
jaki był twój ostatni czar astronautko

*

Chór pada na twarz.

czwartek, 29 lipca 2010

Adam Wiedemann "Dobre maniery"


Z Adamem Wiedemannem (ur. 1967) zawsze miałem jakiś problem. I chyba jeszcze nie zdecydowałem, czy go w końcu lubię, czy nie. Bez wątpienia lubi go natomiast Krzysztof Siwczyk. Powiedział on kiedyś o Wiedemannie: „gdyby był tylko i wyłącznie autorem jednego tekstu (...) pozostanie dla mnie jednym z najjaśniejszych punktów na tej mapie poetyckiej, tych wystąpień poetyckich ostatnich dwudziestu już bez mała lat”. Ten jeden tekst, który tak zachwycił Siwczyka, prezentuję poniżej, a pochodzi on z debiutanckiego Samczyka (1996).


Dobre maniery


Jesteśmy wszyscy zbyt uprzejmi Gdybyśmy
byli mniej mniej byśmy się krzywdzili
Wciąż tylko mniej i mniej Dlaczego cię tak mało?
Coś ci przecież zawdzięczam To moje
niedopatrzenie

Wygłupiam się (za dużo
gości na tej imprezie)
Już się nie mogę obudzić To już przeszłość
Przeźroczysta Spójrz na nią Czy mnie widzisz?
Siedzę pod stołem i słucham Pod tapczanem
kałuża atramentu Spójrz: jestem błękitny

Nie ma kogo przepraszać nie ma czego pamiętać
nie ma na kogo patrzeć Ma się zaraz dreszcze
Żyjemy Nie da się ukryć
Ktoś był tak uprzejmy

Kraków, 21.4.95

sobota, 17 lipca 2010

Roman Honet "drzwi dziecinnego pokoju"


Roman Honet (ur. 1974) to główny przedstawiciel tzw. nurtu ośmielonej wyobraźni. Jak stwierdziła moja kobieta: już sama nazwa intryguje i nomen omen ośmiela wyobraźnię. Sam Honet odżegnywał się od tej (krępującej?) szufladki. Niemniej jednak może ona sugerować pewien sposób lektury tych wierszy. I błagam. Nie chcę słyszeć o żadnych „sensach”.
Kawałek z ostatniego tomiku baw się z 2008 roku.


drzwi dziecinnego pokoju


to moje pudło, pełne wyschniętych owadów,
skarbnica, z której mogłyby wypadać gwiazdy,
całe akwaria. to moja, inna od twojej,
ziemia. i drzewo obrotowe na horyzoncie,
i mur cały w czerwieni, pałac zielony
jak gdyby wzniosły go wiecznie chłodne istoty pod wodą – moje
dziedzictwo w barwach, moja rzecz. mówię do ciebie cicho,
cicho jak ślepe dziecko w zagazowanym
parku. to tutaj z sanatoriów mieli wypełznąć mężczyźni,
by błyszczeć i ocalać – tu, o tu
miał być most, burze ważące tyle,
co nitka piany w krwiobiegu. miało być tak jak w trumnie
albo niemym kinie – idealne proporcje
powagi i magii. ale to moja rzecz,
moja rozłąka, bo ona jedna zawsze, od kiedy pamiętam,
biegła przez każde miejsce tego martwego imperium,
moje zwierzęta o zaszytych oczach,
bo wypluwały pokarm na widok pana

piątek, 16 lipca 2010

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki "Upał"


Zawsze uważałem, iż Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego (ur. 1962) nie powinno czytać się wierszami, pojedynczo. Moim zdaniem najlepsza lektura to lektura całego tomiku, od pierwszego wiersza do ostatniego. Najlepiej na raz. Inaczej czytelnik nie uchwyci specyficznego nastroju tej poezji.
W tym roku Biuro Literackie wydało wszystkie tomiki Dyckiego w jednej zbiórczej książce, Oddam wiersze w dobre ręcę. Postanowiłem więc przeczytać Dycia od początku, chronologicznie po kolei. Wydaje mi się, że ta książka opowiada pewną spójną historię jednego człowieka. Ponad czterysta stron, dwie dekady wierszopisarstwa, trzysta osiemdziesiąt dwie piosenki i te same wątki, które się rozwijają, powtarzają, przeplatają: choroba matki, imienne śmierci, śmierci przyjaciół, lubaczowski cmentarz, Pan Bóg, homoerotyzm. Obsesyjnie powtarzające się frazy i melodie. Od kilku dni czytam to jak ogromny poemat (jakże przecież wersyfikacyjnie konsekwentny).
Wbrew swoim przekonaniom puszczam Wam tylko jeden wiersz do przeczytania. Potraktujcie go po prostu jako fragment większej całości. Pierwotnie piosenka ta w tomiku Liber mortuorum (1997) otrzymała numer XXIX, wśród wierszy zebranych jest sto czterdziesta. Wybrałem akurat ten wiersz, ponieważ podobno dziś ma być najgorętszy dzień tego lata.


CXL. Upał


płakaliśmy po osiemnastoletniej Bojarskiej
nic nie rozumiejąc z jej osiemnastu lat
pogrzebanych zbyt nagle żeby nie szukać winnych
tej śmierci na pożółkłych fotografiach

wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy iż stoimy
na lubaczowskiej drodze by pochować
Bojarską w skwarze popołudniowego słońca
które wybiegło skądiś i położyło swoje

ręce na otwartej trumience i bawiło się
sobą w uśpionych włosach Helenki
jakże wesoło bawiło się słoneczko w uśpionych włosach
Helenki i zachęcało nas do wejrzenia w głąb siebie