niedziela, 31 stycznia 2010

Nick Cave "The Rider Song"


Przyznam się, że zacząłem interesować się poezją poprzez zamiłowanie do muzyki. Te dwie dziedziny sztuki mają ze sobą dużo więcej wspólnego, niż niektórym mogłoby się wydawać. Wszak starożytni poezji nie czytali i nie recytowali, lecz śpiewali i słuchali. Dziś teksty wszelkich utworów muzycznych, piosenek, co do tego nie ma wątpliwości, to wszystko są wiersze. Choć już nie zawsze poezja.
Jednym z moich ulubionych poetów wśród muzyków jest Nick Cave (ur. 1957). Ten Australijczyk od początku pisał z myślą o swoich piosenkach. Okazyjnie zdarzyło mu się wydać dwie powieści, jednak to właśnie w sztuce wiersza okazał się być wybitny(choć wspomniane dwie książki są bardzo dobre). Dziś puszczam liryk Cave'a do "The Rider Song" ze ścieżki dźwiękowej westernu "The Proposition" (2005) w reżyserii Johna Hillcoata, napisanej razem z Warrenem Ellisem. Puszczam w oryginale, bo nikt sensownie jeszcze tego nie przetłumaczył na język polski. Ja się nie podejmuję, na rymach bym się wyłożył.




THE RIDER SONG

'When?' said the moon to the stars in the sky
'Soon' said the wind that followed them all

'Who?' said the cloud that started to cry
'Me' said the rider as dry as a bone

'How?' said the sun that melted the ground
and 'Why?' said the river that refused to run

and 'Where?' said the thunder without a sound
'Here' said the rider and took up his gun

'No' said the stars to the moon in the sky
'No' said the trees that started to moan

'No' said the dust that blunted its eyes
'Yes' said the rider as white as a bone

'No' said the moon that rose from his sleep
'No' said the cry of the dying sun

'No' said the planet as it started to weep
'Yes' said the rider and laid down his gun

piątek, 29 stycznia 2010

Bukowski: Born into This


Wczoraj, ktoś wspaniałomyślny, wrzucił na You Tube'a perełkę. "Born into This" (2003) to świetny dokument Johna Dullaghana o mistrzu Charlesie Bukowskim. Rzecz, do której podaję linki, jest o tyle fajna, iż jest to przetłumaczona wersja z lektorem tegoż filmu zgrana z polskojęzycznego Planete. Widziałem to już dwa razy, obejrzę i trzeci, a Wam gorąco polecam.

część pierwsza:


część druga
część trzecia
część czwarta
część piąta
część szósta
część siódma
część ósma
część dziewiąta
część dziesiąta

niedziela, 24 stycznia 2010

Dylan Thomas "Dialog modlitwy"


Dylan Marlais Thomas urodził się w październiku 1914 roku w Swansea w Walii. I oba te fakty są tu dość istotne, bo i październik, i sama Walia staną się niemarginalnymi symbolami w późniejszej twórczości poety. Zmarł stosunkowo wcześnie, gdyż w 1953 roku na wskutek zatrucia alkoholem. Z tego też powodu dziś możemy cieszyć się zaledwie pięcioma poetyckimi książkami pisarza (w sumie dziewięćdziesiąt utworów). Pierwsza - "Eighteen Poems" - ukazała się już w 1934 roku i z miejsca przyniosła poecie uznanie. Dylan Thomas okazał się wówczas twórcą bardzo oryginalnym. O ile w typowej poezji lat trzydziestych XX wieku panowała tradycja wiersza sklasycyzowanego, chłodnego, intelektualizującego, teksty Thomasa charakteryzowały się żywiołowością, czy chaosem wręcz. Poeta porzucił zupełnie skonwencjalizowany język dotychczasowej poezji, wypełnił swoje utwory gryzącymi się ze sobą metaforami i symbolami. Początkowo poeta hołdował swoistemu witalistycznemu optymizmowi, by w końcu w trzecim swoim tomiku ("The Map Of Love" z 1939) zwrócić się ku pewnemu tragizmowi. Ów tragizm swoje apogeum osiągnął w kolejnym tomie, "Death And Entrances", który to uznany został za szczytowe osiągnięcie Walijczyka. "Zgony i wstąpienia" wydano zaraz po zakończeniu drugiej wojny światowej, która to odcisnęła swoje silne, namacalne wręcz piętno na tych wierszach. Dziś w Sfereo kawałek otwierający ten tomik, "The Conversation of Prayer".


DIALOG MODLITWY

Dialog dwu modlitw w nocy - bo się modlą właśnie
Dziecko, które wnet zaśnie, mężczyzna, co kroczy
Schodami ku kobiecie, która dziś umiera:
Jedno z nich nie dba teraz, gdzie je sen uniesie,
Drugi we łzach ma oczy, bo ona dziś zgaśnie -

Mrocznieje dźwiękiem głosu, który płynie ponad
Skrawek gruntu zielony w przychylne niebiosa
Z ust mężczyzny, co kroczy, dziecka, co wnet zaśnie.
Dźwięk modlitw teraz właśnie odmawianych w nocy,
O sen w pszenicznych kłosach i za tę, co kona,

Wzleci troską jednaką. Czy uciszą kogo?
Czy dziecko ma spać błogo a mężczyzna płakać?
Dialog dwu modlitw w nocy odmawianych właśnie
W żywych, w martwych nie zgaśnie; mężczyzna, co kroczy
Do konającej, taką niech ujrzy od progu,

By w płomieniu miłości nie mogła umierać.
Dziecko, co nie dba teraz, do kogo się wznosi
Modlitwą, niechaj w żalu utonie jak w grobie,
Przez sen widząc nad sobą ciemnooką falę,
W której on do niej kroczy, tej, która już gaśnie.

Stanisław Barańczak

niedziela, 17 stycznia 2010

William Blake "Mały włóczęga"

Anglik William Blake (1757-1827) był zaiste człowiekiem niesamowitym. Legenda głosi, iż od najmłodszych lat prześladowały go niezwykłe wizje. Ale oprócz aniołów, miast ze złota, miewał też widzenia wręcz profetyczne. Ponoć, gdy ojciec zaprowadził młodego Williama do pewnego rytownika na lekcje rysunku, chłopiec po ujrzeniu go powiedział, że nie będzie u niego pracował, gdyż dostrzega w nim piętno szubienicy. Dwanaście lat później rzemieślnika rzeczywiście powieszono. Należy też zaznaczyć, iż Blake za życia był przede wszystkim rytownikiem. To właśnie w dziedzinach plastycznych uzyskał wykształcenie (później został też malarzem). Jednak dziś cenimy go w szczególności za poezję. W końcu to on, obok Williama Wordswortha, okazał się prekursorem angielskiego romantyzmu.
Bez wątpienia najważniejszym dziełem Blake'a jest zbiór dwóch cykli: "Songs of Innocence" ("Pieśni niewinności") oraz "Songs of Experience" ("Pieśni doświadczenia") opublikowanych razem w książce "Songs of Innocence and of Experience shewing the Two Contrary States of the Human Soul" (1794). Ale nie tylko jest to jedno z najwyżej cenionych dzieł angielskiej poezji, ale też jedna z najpiękniej wydanych książek w historii piśmiennictwa. Blake miał własną koncepcję publikowania swoich tomów. Nie drukował ich, a sporządzał osobliwe, własnoręcznie pisane, ozdabiane sztychami, kolorowane i odbijane, rękodzieła, które sam sprzedawał wybranym nabywcom. Dwa cykle zestawione są ze sobą na zasadzie kontrastu. "Pieśni niewinności" stanowią obraz błogiego dzieciństwa, natomiast drugi dotyczy cierpienia i niejasności świata. Oba do cna przesiąknięte są biblijną symboliką. Na Sfereo przedstawiciel "Pieśni doświadczenia" z dołączonym skanem strony z wierszem z oryginalnego wydania.
Tytuł oryginału "The Little Vagabond".

MAŁY WŁÓCZĘGA

Matko, chłód moje ciało w kościele przenika.
W gospodzie się cieszymy syci i ogrzani.
A zresztą wiem, do czego ma dusza przywykła -
Czy te nawyki w niebie nie zdadzą się na nic?

Gdyby piwo dawali w kościele i ogień
Rozpalali przyjemny, pociechę dla duszy,
To niechbym raz się znalazł za kościoła progiem,
Już bym się nigdy stamtąd ni na krok nie ruszył.

Proboszcz mógłby nauczać nas i śpiewać z nami,
Szczęśliwymi jak ptaki w upragnionej wiośnie.
Sąsiadka (jej powagę chwali się) rózgami
Już nie biłaby dzieci piszczących żałośnie.

Pan Bóg, jak ojciec cieszący się, że widzi wokół
Tyle, jak On, szczęśliwych, roześmianych twarzy,
Już i Beczce, i nawet Diabłu dałby pokój.
Może nawet nakarmi go, szatą obdarzy?

Zygmunt Kubiak

piątek, 15 stycznia 2010

Stanisław Barańczak "Nigdy naprawdę"

We wtorek puszczałem Bukowskiego. Poetę, według którego, aby pisać, autor musi wiedzieć coś o życiu naprawdę, musi wyjść na ulicę. Myślę, że coś jest w tej metodzie. Nadaję dziś wiersz Barańczaka.


7.11.79: NIGDY NAPRAWDĘ

Nigdy naprawdę nie marzłem, nigdy
nie żarły mnie wszy, nigdy nie zaznałem
prawdziwego głodu, poniżenia, strachu o własne życie:

czasami się zastanawiam, czy w ogóle mam prawo pisać

wtorek, 12 stycznia 2010

Charles Bukowski "Tragedia liści"


Charles Bukowski (1920-1994) debiutował dopiero w wieku 35 lat, długo też musiał czekać na sukces. Zanim na starość mógł się pochwalić "domem, nowym samochodem, jacuzzi, basenem, komputerem", poeta przez większość życia mieszkał w obskurnej biednej dzielnicy Los Angeles. Ale uważał, iż wychowanie w bogatej rodzinie to najgorsze, co może spotkać pisarza. Za młodu zdążył objechać jeszcze sporą część Stanów, podejmując się przeróżnych ciężkich zajęć, w końcu został listonoszem, którym nienawidził być aż dwanaście lat. Od zasadniczej pracy uwolnił go dopiero jego wydawca, płacąc mu comiesięczną pensję za pisanie powieści. Ale Bukowski był przede wszystkim poetą. I pił. Zawsze pił. I Pił dużo i nie potrafił pisać na trzeźwo. Oprócz alkoholu fundamentami jego legendy były kobiety oraz hazard.
"The Tragedy of the Leaves" (tytuł oryginału) to kawałek z pierwszego zbioru pisarza, "It Catches My Heart in Its Hands", obejmującego wiersze z lat 1955-1963 (u nas wydany w książce "Płonąc w wodzie, tonąc w ogniu").


TRAGEDIA LIŚCI

obudziłem się w suchym powietrzu i paprocie umarły,
doniczkowe rośliny były żółte jak zboże;
moja kobieta odeszła
a puste butelki otaczały mnie jak pokrwawione trupy
i były równie bezużyteczne;
tylko słońce wydawało się dalej dobre,
kartka od gospodyni domu szeleściła swoim czystym
nienarzucającym się żółtym kolorem; to czego było teraz potrzeba
to dobrego komedianta w klasycznym stylu, błazna
z dowcipami o bezsensie bólu; ból jest bezsensowny
bo istnieje, to wszystko;
uważnie ogoliłem się starą brzytwą
ja, mężczyzna który kiedyś był młody i o którym
mówiono że jest geniuszem; ale
na tym polega tragedia liści,
zwiędłych paproci, uschłych roślin;
wszedłem do ciemnej sieni,
stała tam gospodyni domu
złorzecząca ostateczna,
wysłała mnie do wszystkich diabłów,
machała tłustymi spoconymi rękami
wrzeszczała
domagała się żebym zapłacił za mieszkanie
bo świat zawiódł nas
oboje.

Piotr Madej

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Allen Ginsberg "W śmierci, nie sposób dotknąć tego co najbliżej"


Allen Ginsberg (1926-1997) był niewątpliwie najważniejszym poetą Beat Generation, którego poemat „Skowyt” (1956) – obok powieści „W drodze” Jacka Kerouaca i „Nagi lunch” Williama S. Burroughsa – do dziś jest tego nurtu najważniejszym dziełem. Amerykanin żydowskiego pochodzenia, homoseksualista, beatnikowski aktywista w latach 50-tych, później mentor i guru ruchu hipisowskiego. Był zafascynowany religiami wschodu, nie stronił od narkotyków. Być może to wszystko składa się na to, iż nie jest on poetą chętnie czytanym w Polsce. W USA jest to postać kultowa.
Tytuł oryginału "In Death, Cannot Reach What Is Most Near"


W ŚMIERCI, NIE SPOSÓB DOTKNĄĆ
TEGO CO NAJBLIŻEJ


Wiemy o śmierci wszystko
co tylko można wiedzieć bo
wszyscy doświadczyliśmy
stanu przed narodzeniem.
Życie to jakby przejście od
jednych drzwi do drugich w ciemność.
Jedne i drugie są takie same i
naprawdę wieczne, i może da
się powiedzieć że spotykamy się
w ciemności. Istotę czasu
wyjaśnia to spotkanie
wiecznych końców.

To niesłychane uprzytomnić sobie
że myśl i osobowość
zostają utrwalone w czasie
po przejściu człowieka do
wieczności. A jedna chwila
to cały Czas jeśli popatrzeć
na to z grobu.

Nowy Jork, połowa 1949

Piotr Sommer

niedziela, 10 stycznia 2010

Dariusz Suska "Nazywałem to życiem"


Moim zdaniem jeden z najciekawszych polskich poetów współczesnych. Kawałek pochodzi z wydanej w 2008 roku "Czystej ziemi". Książka ta to przede wszystkim starsze wiersze autora, ale jest też kilka premierowych. Puszczam jeden z tych nowych. Warto dodać, iż Suska z wykształcenia jest fizykiem.


NAZYWAŁEM TO ŻYCIEM

Nazywałem to życiem, a życia nie było.
W resztce słońca, w pośpiechu, płacąc za benzynę,
Zobaczyłem: to nie ja. Zamiast mnie coś żyło.
Z soczystej sztucznej trawy wyrastały żywe
Organizmy prętów. Ranną tkankę stacji
Chronił, jak mógł, żywopłot z kwitnących forsycji.
To jest właśnie życie? Przesiąknięte światłem
Ciemnożółte kwiaty, kurczące się w szybach

Ruszających wozów?

- Czym pan płaci? - Niczym. I to wszystko? Życie?
Obroty plastiku, kod do wykreślenia,
Bo skończą się wpływy z godzin do zabicia.
A co z innym życiem? Było? Nie jest? Ściemnia się
Wcześniej i wcześniej, minutę po siódmej
Deszcz i patrzę w niebo, w pozaludzki rejestr.
Oddychali do zdjęcia, a byli nieżyciem,
Bo jak ponazywać to, co było. Nie jest.

Widok z samochodu. Łąka żółtych mleczy.
Przezroczysty chłopiec w przezroczystym świetle
Gonił za świerszczami, jakby były życiem.
A życia nie było. Zmienione w powietrze,
Coś jeszcze rzadszego, coś niebywałego,
Brodzącą istotkę. I nie było chłopca.
Między lewym pasem a startym chodnikiem
Nieżycie mu biegło, w koniczynie, w ostach

środa, 6 stycznia 2010

Rafał Wojaczek "Dla Ciebie piszę miłość"

W ciągu dwudziestu czterech godzin dwie osoby wspomniały mi Wojaczka. I tak praktycznie cały dzisiejszy dzień czytam jego pierwszy tomik, "Sezon" z 1969 roku. Trochę na życzenie puszczam kawałek z tej właśnie książki. Oto chyba jeden z najważniejszych (obok Stachury i Bursy) poetów tzw. wyklętych w historii polskiej literatury.


* * *

dla Ciebie piszę miłość
ja bez nazwiska
zwierzę bezsenne

piszę przerażony
sam wobec Ciebie
której na imię Być
ja mięso modlitwy
której Ty jesteś ptakiem

z warg spływa
kropla alkoholu
w niej wszystkie słońca i gwiazdy
jedyne słońce tej pory

z warg spływa
kropla krwi
i gdzie Twój język
który by koił ból
wynikły z przegryzionego
słowa kocham

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Robert Frost "Sianokosy"


Robert Frost (1874 – 1963) został uznany za jednego z największych amerykańskich poetów już za życia. Jedna z anegdotek głosi, iż – przytoczę za Barańczakiem – „zgromadził już tyle doktoratów honoris causa, że z różnobarwnych akademickich kapturów, tradycyjnie wręczanych na pamiątkę bohaterom takich ceremonii, kazał sobie podobno uszyć kołdrę w stylu patchwork”. Cztery razy został laureatem nagrody Pulitzera. Dziś jednak puszczę jego wiersz z pierwszego zbioru „A Boy’s Will”, wydanego w 1913 roku, gdy Frost był zupełnie niedoceniony. Wiersz napisany prawdopodobnie jeszcze na farmie w New Hampshire na północy Stanów, albo już – po przeprowadzce – na farmie w Anglii (gdzie w sumie długo nie zagrzał miesjca). W każdym razie tło jego wierszy i życia było stałe. Nawet po osiągnięciu niebywałego sukcesu, zdaje się, iż Robert Frost najlepiej czuł się pośród krajobrazów właśnie farmy.
Tytuł oryginału brzmi "Mowing".


SIANOKOSY

Tylko jeden pod lasem rozbrzmiewał dźwięk stale,
To długa moja kosa tak szeptała ziemi.
Języka jej nie znałem, cóż mogła jej szeptać?
Być może, o słonecznym mówiła upale,
Który wszystko i ludzi wraz wokół oniemił,
Dlatego głosu ponad szept nie unosiła.
Nie był to sen o czasu wolnego rozkoszach,
O worku złota w darze od wróżki lub elfa:
Nad wszelkie baśnie w prawdzie największa jest siła,
W miłości, tej, co łąkę uczesała w rzędy,
Choć smukłych storczyków też nie szczędzi kosa
I płoszy z chwastów błyszczącego węża rano.
Czyn to owoc wyśniony codziennej mitręgi -
Wyszeptała kosa i poczęło się siano.


Leszek Elektorowicz

niedziela, 3 stycznia 2010

Stanisław Barańczak "Widokówka z tego świata"

Na początek wiersz może bardziej znany, lecz ma ten wybór znaczenie w penym sensie symboliczne, bo i sam kawałek jest dla mnie ważny, jak i Barańczak. Zresztą jego nazwisko przewinie się tu wiele razy. To nie tylko poeta, którego twórczość bardzo cenię, ale także wybitny tłumacz poezji anglojęzycznej.


WIDOKÓWKA Z TEGO ŚWIATA
Szkoda, że Cię tu nie ma. Zamieszkałem w punkcie,
z którego mam za darmo rozległe widoki:
gdziekolwiek stanąć na wystygłym gruncie
tej przypłaszczonej kropki, zawsze ponad głową
ta sama mroźna próżnia
milczy swą nałogową
odpowiedź. Klimat znośny, chociaż bywa różnie.
Powietrze lepsze pewnie niż gdzie indziej.
Są urozmaicenia: klucz żurawi, cienie
palm i wieżowców, grzmot, bufiasty obłok.
Ale dosyć już o mnie. Powiedz, co u Ciebie
słychać, co można wiedzieć,
gdy się jest Tobą.

Szkoda, że Cię tu nie ma. Zawarłem się w chwili
dumnej, że się rozrasta w nowotwór epoki;
choć jak ją nazwą, co będą mówili
o niej ci, co przewyższą nas o grubą warstwę
geologiczną, stojąc
na naszym próchnie, łgarstwie,
niezniszczalnym plastiku, doskonaląc swoją
własną mieszankę śmiecia i rozpaczy -
nie wiem. Jak zgniatacz złomu, sekunda ubija
kolejny stopień, rosnący pod stopą.
Ale dosyć już o mnie. Mów, jak Tobie mija
czas - i czy czas coś znaczy,
gdy się jest Tobą.

Szkoda, że Cię tu nie ma. Zagłębiam się w ciele,
w którym zaszyfrowane są tajne wyroki
śmierci lub dożywocia - co niewiele
różni się jedno z drugim w grząskim gruncie rzeczy,
a jednak ta lektura
wciąga mnie, niedorzeczny
kryminał krwi i grozy, powieść-rzeka, która
swój mętny finał poznać mi pozwoli
dopiero, gdy i tak nie będę w stanie unieść
zamkniętych ciepłą dłonią zimnych powiek.
Ale dosyć już o mnie. Mów, jak Ty się czujesz
z moim bólem - jak boli
Ciebie Twój człowiek.

Dobry wieczór, nadajemy wiersze...


Z założeniem tego bloga nosiłem się już od jakiegoś czasu. W końcu powstał. Musiał powstać. Jestem miłośnikiem poezji, z czasem przyszedł taki pomysł.
Czytanie wierszy, poezji nie jest dziś dość popularne. Zauważam to szczególnie, gdy na aukcjach internetowych wywalam niemałe pieniądze na poetycką makulaturę. Na stare zbiory i tomiki, wypuszczone kiedyś w niewielkich nakładach, których dziś nikt już nie chce wydawać, bo się najzwyczajniej nie opłaca.
Blog ten ma na celu promowanie poezji. Nie robię tego bynajmniej, żeby kupować taniej wspominane książki w antykwariatach. Oj nie, nie. Intencja wydaje się nieco wyższa. Chciałbym, żeby ludzie czytali więcej poezji. Po prostu. Być może dzięki temu blogowi, ktoś się zaczaruje na wierszo-czytanie, ktoś już wcześniej oczarowany pozna kilku autorów, którzy uderzą.
Nie będzie to blog, jakich w Polsce nie brakuje, na którym będę publikował moją radosną twórczość. Nie jestem poetą, jestem tylko miłośnikiem. I od dziś będę pod tym adresem bawił się w swego rodzaju prezentera, trochę jak w radiu, z tymże zamiast puszczać muzyczne wałki, będę puszczał wiersze. Nie radiowy diskdżokej, a raczej... hmm... poemdżokej chyba. Lub coś w tym rodzaju. Z tego pomysłu wyrósł Mickiewicz w studio radiowym powyżej (on tam trzyma jeszcze szluga, acz słabo widać) i zerżnięta z Białoszewskiego nazwa bloga. Tak w ogóle wydaje mi się, iż swoje własne pisarstwo, w jakiejkolwiek formie, ograniczę do minimum. Mało od siebie, niedużo komentarzy, acz czasem trochę wtrącę pewnie.
Nie ukrywam, iż mam dość skonkretyzowane zainteresowania. I to na pewno się tu odbije. Prawdopodobnie więc najwięcej będzie poezji polskiej oraz anglojęzycznej (szczególnie amerykańskiej) XX wieku. Acz postaram się o wyjątki. Obiecuję. Przy wierszach niepolskich wiadomo, iż szalenie istotny jest przekład. O jakość tłumaczeń proszę się nie bać. Zamierzam wiersze przepisywać przede wszystkim lub prawie wyłącznie z wersji papierowych. Wszelkie prawa zastrzelone.
Zaglądajcie tu dość często, bo na nowy rok życzyłem sobie i kazałem wszystkim mi życzyć solidnej pracowitości, więc mam nadzieję, że posty – audycje lub raczej posty – legicje (bo lego, nie auditio) będą dość regularne. Nie wymyśliłem jeszcze, czy nie zamieszczać kawałków stale w określone dni tygodnia. Może to i dobry pomysł. Póki co – życzę miłej lektury.