Wiersz spóźniony, bo mamy już lato, żaden tam marzec, a poza tym moje niedawne odkrycie Nawrotów Joanny Lech (ur. 1984 r.) należy uznać za karygodny poślizg. Tomik wydała WBPiCAK w zeszłym roku.
Dopiero wtedy
wszystko się skończy. Blizny na dobre zarosną. Ciepło wybije nas
z rytmu i wejdzie do kości. Zobacz, ten sen przyniesie nam odwilż;
w usta wgryzie się dym i przetnie język. Musisz wymyślić nowy.
Inaczej zostaną tylko te resztki, spalone wersy. Odłamki. Zobacz;
ziemia tli się w tych skrawkach, pęcznieje, aż zapadają się stopy.
Wiatr nawiał iskry i liście drgały od rosy. Widocznie już niosłam
w sobie niepokój; jak dziecko, rosnące pod sercem, podczas,
gdy marzec zamieniał się w rozpacz. Tak ładnie pękało wszystko:
ulice i niebo, nasze ciała sklejone śliną. Błyski cięły powietrze
jak papier, krew wypływała z łodyg. Pomyśl, ten sen przyniesie
nam odwilż. Zamknij oczy i zobacz; wilgoć wsiąka we wszystko.
Słowo rozcina skórę. Ziarnko wypada z ust.
Suptelna
OdpowiedzUsuńPiękne cięcie.
OdpowiedzUsuń